ShopDreamUp AI ArtDreamUp
Deviation Actions
Nie można mieć wszystkiego.
Wiem, że dobrze jest wszędzie tam, gdzie nas nie ma. Wiem, że wyobrażenia zazwyczaj są lepsze niż rzeczywistość a oczekiwania większe niż możliwości. Wiem, że zajebiście jest wytrwale dążyć do celu nie przejmując się porażkami, podejmować wyzwania i samorealizować się pod wszystkimi możliwymi względami.
I wiem, że to nie na moją głowę.
Let the symphony of hate begin!
Co można mieć?
Żeby nie było, że wyłącznie narzekam i narzekanie to jest monotematyczne (bo zasadniczo będzie), na początek kilka pozytywów.
a) jestem zdrowa (to jest naprawdę super, choć teraz nie pogardziłabym mniej lub bardziej lewym L4; po prostu nienawidzę mojej pracy)
b) moja rodzina jest zdrowa (to jest naprawdę spoko)
c) dobrze mi się mieszka z moja lokatorką - może poza chwilami, w których słucha Timberlake'a (za często) i spotyka się ze swoimi facetami wciąż nie mogąc zdecydować, którego z nich woli (szkoda, że mi nikt nigdy nie dał wyboru między jebanym prezesem a pierdolonym modelem, może moje samopoczucie i samoocena byłyby lepsze kurwa jego mać!!!)
d) utrzymuję kontakt z ludźmi z byłej pracy (ok, poszczególnymi osobami. Ale najważniejszymi. Ludzie to jedyny komponent, dzięki któremu wytrzymałam tam tak długo. Za długo. A może właśnie wystarczająco, chuj by wyczuł)
e) nie martwię się o kasę (jeszcze. Ale premii żal)
f) mam naprawdę sensowne, uporządkowane życie
g) nie mam na nie żadnego planu, ani podstawowego, nie wspominając już o planie B, nie mam bladego pojęcia co będę robić za rok czy dwa, gdzie wyląduje (choć mam nadzieję, że nigdzie, w sensie nie będę musiała się stąd wynosić) i czy w międzyczasie nie trafi mnie jasny szlag na skutek paru chorób psychicznych, których początkowe objawy już u siebie diagnozuję...
Miało się zacząć pozytywnie. Nieważne.
Czego nie można mieć?
Praca chyba co do zasady została skonstruowana tak, żeby jej nie lubić. Gdyby się ją lubiło, nie nazywałaby się pracą tylko hobby.
Chociaż jest chyba jakieś powiedzenie, które mówi "Choose a job you love and you will never have to work".
Job you love my ass.
Nigdy, w przypadku żadnej pracy nie czułam, że ją lubię, nigdy nie szłam do pracy w przyjemnością ani chęcią, nigdy nie miałam poczucia, że moja praca ma sens, coś mi daje albo cokolwiek zmienia.
Nigdy.
W tym momencie na samą myśl o pójściu do pracy i spędzeniu całego dnia w chaosie, na nieumiejętnych próbach ogarniania czegokolwiek, tworzeniu iluzji, że wiem co robię i jak robię oraz udawaniu, że niechcący nie zauważyłam powiększającej się sterty czekających na moje innowacyjne rozwiązania maili, spraw, zagadnień, problemów, pomyłek całego świata które jak jebany bumerang wracają do nas (bo jak to ktoś z mojego teamu podsumował: "Dzięki temu, że inni się mylą my mamy pracę") JEST MI TAK SŁABO, ŻE KOMPLETNIE NIE MAM OCHOTY WSTAĆ Z ŁÓŻKA. Mimo tego, że mój lider kazał mi się wyluzować (cytat dosłowny) a wszyscy wokół uparcie jak jeden mąż powtarzają, że potrzeba więcej czasu - progres jest daleko poza linią horyzontu. Przynajmniej ja tak to widzę. Znowu jest tak, że każdy kolejny dzień jest jebanym zwycięstwem. Nawet odliczanie do kolejnego weekendu boli, zwłaszcza w poniedziałek czy wtorek (wtedy mówię sobie: "Baby steps. One day at the time". Czasem nawet pomaga).
Mam ochotę się zwolnić i odciąć od źródła mojego problemu...
...co natychmiastowo stworzy kolejny problem związany z procesem szukania kolejnej pracy, ogarniania od zera kolejnych niezrozumiałych procedur, nieudolnych prób wpasowania się w środowisko i integracji z grupą, chwilowym (jak dobrze pójdzie) brakiem płynności finansowej i ostatecznie najprawdopodobniej skończeniem dokładnie w tym samym miejscu, w którym jestem teraz. Może jedynie bogatsza o informację, czego jeszcze w życiu nie chcę robić i do czego jeszcze się nie nadaję.
I jak tu nie chodzić wiecznie sfrustrowanym i wkurwionym?!
Tak naprawdę nie lubię zmian. Cenię sobie porządek, sprawdzone schematy i systemy, zrozumiałe polecenia, określoną kolejność i powtarzalność, bo wszystko to daje poczucie bezpieczeństwa a bezpieczeństwo jest zajebiście WAŻNE. Fajnie jest wiedzieć, co się robi, jeszcze fajniej po co się to robi i jak to dobrze zrobić.
Nie ma opcji, żebym obecnie czuła się bezpiecznie.
Może jestem dużo bardziej tępa, niż wszyscy myśleli.
Człowiek uczy się całe życie i głupi umiera, a niektórzy po prostu nie nadają się to niektórych rzeczy. Z określonymi faktami dobrze jest się pogodzić, im wcześniej tym lepiej, ale nie wiem, czy robienie testów predyspozycji zawodowych w wieku 25 lat (po skończonych studiach) jest rozwiązaniem.
Prawdę mówiąc nie mam pomysłu na żadne rozwiązanie.
"Nie traktuj życia zbyt serio. I tak nie wyjdziesz z niego żywy."
Może faktycznie czasem warto się wyluzować. Ale żeby nawet to wymagało tak ciężkiej pracy nad sobą..?
Wiem, że dobrze jest wszędzie tam, gdzie nas nie ma. Wiem, że wyobrażenia zazwyczaj są lepsze niż rzeczywistość a oczekiwania większe niż możliwości. Wiem, że zajebiście jest wytrwale dążyć do celu nie przejmując się porażkami, podejmować wyzwania i samorealizować się pod wszystkimi możliwymi względami.
I wiem, że to nie na moją głowę.
Let the symphony of hate begin!
Co można mieć?
Żeby nie było, że wyłącznie narzekam i narzekanie to jest monotematyczne (bo zasadniczo będzie), na początek kilka pozytywów.
a) jestem zdrowa (to jest naprawdę super, choć teraz nie pogardziłabym mniej lub bardziej lewym L4; po prostu nienawidzę mojej pracy)
b) moja rodzina jest zdrowa (to jest naprawdę spoko)
c) dobrze mi się mieszka z moja lokatorką - może poza chwilami, w których słucha Timberlake'a (za często) i spotyka się ze swoimi facetami wciąż nie mogąc zdecydować, którego z nich woli (szkoda, że mi nikt nigdy nie dał wyboru między jebanym prezesem a pierdolonym modelem, może moje samopoczucie i samoocena byłyby lepsze kurwa jego mać!!!)
d) utrzymuję kontakt z ludźmi z byłej pracy (ok, poszczególnymi osobami. Ale najważniejszymi. Ludzie to jedyny komponent, dzięki któremu wytrzymałam tam tak długo. Za długo. A może właśnie wystarczająco, chuj by wyczuł)
e) nie martwię się o kasę (jeszcze. Ale premii żal)
f) mam naprawdę sensowne, uporządkowane życie
g) nie mam na nie żadnego planu, ani podstawowego, nie wspominając już o planie B, nie mam bladego pojęcia co będę robić za rok czy dwa, gdzie wyląduje (choć mam nadzieję, że nigdzie, w sensie nie będę musiała się stąd wynosić) i czy w międzyczasie nie trafi mnie jasny szlag na skutek paru chorób psychicznych, których początkowe objawy już u siebie diagnozuję...
Miało się zacząć pozytywnie. Nieważne.
Czego nie można mieć?
Praca chyba co do zasady została skonstruowana tak, żeby jej nie lubić. Gdyby się ją lubiło, nie nazywałaby się pracą tylko hobby.
Chociaż jest chyba jakieś powiedzenie, które mówi "Choose a job you love and you will never have to work".
Job you love my ass.
Nigdy, w przypadku żadnej pracy nie czułam, że ją lubię, nigdy nie szłam do pracy w przyjemnością ani chęcią, nigdy nie miałam poczucia, że moja praca ma sens, coś mi daje albo cokolwiek zmienia.
Nigdy.
W tym momencie na samą myśl o pójściu do pracy i spędzeniu całego dnia w chaosie, na nieumiejętnych próbach ogarniania czegokolwiek, tworzeniu iluzji, że wiem co robię i jak robię oraz udawaniu, że niechcący nie zauważyłam powiększającej się sterty czekających na moje innowacyjne rozwiązania maili, spraw, zagadnień, problemów, pomyłek całego świata które jak jebany bumerang wracają do nas (bo jak to ktoś z mojego teamu podsumował: "Dzięki temu, że inni się mylą my mamy pracę") JEST MI TAK SŁABO, ŻE KOMPLETNIE NIE MAM OCHOTY WSTAĆ Z ŁÓŻKA. Mimo tego, że mój lider kazał mi się wyluzować (cytat dosłowny) a wszyscy wokół uparcie jak jeden mąż powtarzają, że potrzeba więcej czasu - progres jest daleko poza linią horyzontu. Przynajmniej ja tak to widzę. Znowu jest tak, że każdy kolejny dzień jest jebanym zwycięstwem. Nawet odliczanie do kolejnego weekendu boli, zwłaszcza w poniedziałek czy wtorek (wtedy mówię sobie: "Baby steps. One day at the time". Czasem nawet pomaga).
Mam ochotę się zwolnić i odciąć od źródła mojego problemu...
...co natychmiastowo stworzy kolejny problem związany z procesem szukania kolejnej pracy, ogarniania od zera kolejnych niezrozumiałych procedur, nieudolnych prób wpasowania się w środowisko i integracji z grupą, chwilowym (jak dobrze pójdzie) brakiem płynności finansowej i ostatecznie najprawdopodobniej skończeniem dokładnie w tym samym miejscu, w którym jestem teraz. Może jedynie bogatsza o informację, czego jeszcze w życiu nie chcę robić i do czego jeszcze się nie nadaję.
I jak tu nie chodzić wiecznie sfrustrowanym i wkurwionym?!
Tak naprawdę nie lubię zmian. Cenię sobie porządek, sprawdzone schematy i systemy, zrozumiałe polecenia, określoną kolejność i powtarzalność, bo wszystko to daje poczucie bezpieczeństwa a bezpieczeństwo jest zajebiście WAŻNE. Fajnie jest wiedzieć, co się robi, jeszcze fajniej po co się to robi i jak to dobrze zrobić.
Nie ma opcji, żebym obecnie czuła się bezpiecznie.
Może jestem dużo bardziej tępa, niż wszyscy myśleli.
Człowiek uczy się całe życie i głupi umiera, a niektórzy po prostu nie nadają się to niektórych rzeczy. Z określonymi faktami dobrze jest się pogodzić, im wcześniej tym lepiej, ale nie wiem, czy robienie testów predyspozycji zawodowych w wieku 25 lat (po skończonych studiach) jest rozwiązaniem.
Prawdę mówiąc nie mam pomysłu na żadne rozwiązanie.
"Nie traktuj życia zbyt serio. I tak nie wyjdziesz z niego żywy."
Może faktycznie czasem warto się wyluzować. Ale żeby nawet to wymagało tak ciężkiej pracy nad sobą..?
Spelnianie marzen z dziecinstwa 2
Tym razem o innym marzeniu z dzieciństwa (a w zasadzie to z młodości, pierwszy raz miałam styczność z tymi przedmiotami mniej więcej w wieku nastoletnim). Chodzi o kilka ulubionych gier, w które w przeszłości grałam u znajomych, którzy je posiadali i myślałam wówczas, że sama chciałabym takie gry mieć. Oto kilka z nich: Zaczęło się od powyższych, natomiast w międzyczasie kolekcja rozrosła się dość mocno. Kolejne dodawane tytuły były już moim wyborem inspirowanym różnymi preferencjami: Oczywiście nie mogło zabraknąć mojego ulubionego klasyka, nawet w podwójnej wersji:
Spelnianie marzen z dziecinstwa
Są takie rzeczy, które bardzo chcieliśmy mieć jako dzieci ale nigdy nie było nam dane ich dostać. W moim przypadku jedną z takich rzeczy były zabawki z Kinder Niespodzianki z serii Shalibaba. Seria (jak się dowiedziałam w czasie poszukiwań) jest z 1995 roku. Nie jestem pewna czy dokładnie w tym samym roku były one dostępne w Polsce (nie zdziwiłabym się gdyby do nas dotarły z opóźnieniem), ale do dziś pamiętam ich reklamę w tv, gdzie fragment piosenki brzmiał: "Shalibaba tyle wdzięku w sobie ma..." Próbowałam znaleźć reklamę w otchłaniach youtube, ale znalazłam jedynie inne wersje językowe. Melodia też wydaje mi się nieco inna. Z drugiej strony wspomnienie tej reklamy jest naprawdę stare i może za dzieciaka zapamiętałam coś nieco inaczej. Kiedy oglądałam reklamę bardzo chciałam, żeby chociaż jedna zabawka z serii trafiła mi się w Kinder jajku. Od dzieciaka lubiłam różne wodne stworzenia, a w szczególności delfiny i wydawało mi się, że Shalibaba to właśnie seria delfinów. Oczywiście
?
A co jeśli to najlepsze lata mojego życia?
The life I had
Przypominają mi się czasem specyficzne momenty. Jakieś sytuacje, w których się znalazłam mniej lub bardziej przypadkiem. Albo jakieś przeżycia, o których dawno zapomniałam. Wspominając przeszłość mam czasem wrażenie, że wcale jej nie doświadczyłam, że był tam wtedy ktoś inny. Może dlatego, że coś zdarzyło się wiele lat temu i faktycznie sama byłam wtedy innym człowiekiem. Może nie tak zupełnie innym, ale zdecydowanie z ówczesnym sposobem myślenia, niezmęczonym jeszcze przez to, co dopiero miało się wydarzyć. Czasem rzeczywistość wydaje się być zupełnie nierealna. W ciągu ostatnich trzech lat było parę chwil, kiedy faktycznie czułam się szczęśliwa. Takie skradzione życiu momenty, kiedy można było odetchnąć i uznać: 'tak, właśnie tak ma być". Ale był też strach i świadomość, że potrwa to tylko chwilę. Niestety, krótką chwilę. Dobrze byłoby nieraz móc zatrzymać czas. Gdzieś w tamtym życiu.
© 2015 - 2024 SweetChild-of-Prayer
Comments0
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In